Słoneczny, letni dzień. Siedzę na trawie. Patrzę w niebo. Chmury poruszają się powoli, jakby płynęły po oceanie tego błękity. Staram się oddychać powoli. W głowie milion myśli.
Patrzę w niebo i wiem, że owoce tych działań będą dobre
Zastanawiam się nad kolejnymi dniami. Upały wyjątkowo mi dokuczają w tym roku. Jak nigdy nie chodzę pieszo do pracy. Dojeżdżam autobusem, bo wtedy to tylko 5 minut męczarni w tej spiekocie. Jeżdżę windą. Kontroluję każdy oddech. Z niepokojem oglądam i słucham kolejnych prognoz pogody. Niby ma padać, niby ma zagrzmieć i podobno będą burze. Od trzech dni ich wypatruję i nic. Konieczność zasłaniania ust i nosa nie ułatwia mi egzystencji. Nie wymiguję się. W skupiskach ludzi, w autobusach, w sklepie, zakładam maseczkę. Po wyjściu z tych miejsc szybko ją ściągam i oddycham głęboko... Przyłbica niestety nie jest dla mnie- w niej czuję się jak w szklarni...
Zaglądam do pudełeczka na toaletce. Różowych i żółtych pigułek ma jeszcze na 2 dni. Tych białych jeszcze na miesiąc. Leki zostały dobrze dobrane, działają. Moje wyniki poprawiły się. Mimo to drżę przed każdym kolejnym badaniem. Serce łomocze mi przed każdą kolejną wizytą. Zerkam na wyniki badań i uspakaja mnie widok niepogrubionych wyników- te są w normie i nic nie trzeba z nimi robić. Kolejne, bardzo dla mnie trudne i kosztowne badania za dwa i pół tygodnia. Później 10 dni czekania na wyniki. Poziom stresu i adrenaliny w moim organizmie szaleje.
Porządkuję dokumenty. Układam je kategoriami i datami wpływu do mojego domowego biura. Lubię ten ład. Lubię widok poukładanych, opisanych segregatorów. Został mi do ułożenia ostatni miesiąc. Totalnie nie miałam do tego głowy, a teraz doszedł jeszcze brak czasu. Zabiorę się za nie we wrześniu. Wtedy to będzie pudełko z dwoma miesiącami. Na szczęście większość faktur i innych dokumentów dostaję teraz w formie elektronicznej i tylko opisuję na dysku poszczególne PDFy i foldery. W niszczarce znalazły się dokumenty, których termin przechowywania minął rok temu- tak, trzymam je standardowo rok dłużej, niż wskazują na to przepisy. Dwie szuflady opustoszały.
Porządkuję ubrania i rzeczy osobiste. Te, które są w dobrym stanie, oddaję znajomym, którym podobały się kiedyś na mnie. Te w gorszym przerabiam, np. na ściereczki. Resztę wrzucam do specjalnego pojemnika. Są rzeczy, które mogę sprzedać. Tak robię z butami. U mnie z butami jest tak, że albo zdzieram je do cna i nie da się ich już uratować, albo zakładam je dosłownie kilka razy. Te użyte raz lub kilka razy, sprzedaję za często symboliczne kwoty. Ważne, żeby oczyścić przestrzeń w domu. Potrzebuję jej teraz dość dużo. Przyjęłam również moją starą zasadę jako wyznacznik- coś czego nie nosiłam min. 2 lata ląduje w kartonie, bo oznacza to, że nie jest mi potrzebne.
Wykorzystałam pudełka w różnych rozmiarach na porządkowanie drobiazgów. Wreszcie każdy z nich znalazł swoje miejsce. W koszyczkach poukładałam wszelkiego rodzaju kable, które wcześniej złożyłam i związałam specjalnymi "opaskami". W jednym ułożyłam kabelki rzadko używane, w drugim znalazły się te, których używamy najczęściej- ładowarki, kable do laptopa, słuchawki.
Staram się odnowić kontakty i znajomości. Kasuję kontakty, które okazują się już niepotrzebne. Jeśli ktoś zmienił numer i nie dał mi o tym znać, a nie kontaktujemy się w żaden inny sposób, przestaje dla mnie istnieć. Nie potrzebni mi są znajomi tylko w ilości. Tak samo postępuję w mediach społecznościowych. Jeśli nie utrzymuje z daną osobą kontaktu, a mamy się w znajomych tylko dlatego, że chodziliśmy do tej samej szkoły, lub uczestniczyliśmy w jakimś wydarzeniu, kasuję taką "znajomość". Na co mi ona? Ma tylko zwiększać numerek na liczniku? Bez sensu. Lepiej poświęcić czas i miejsce na wartościowych ludzi i realnych znajomych. Nie oznacza to, że kasuję znajomych, z którymi kontaktuję się raz na jakiś czas. Raczej wyrzucam tych, których dodanie do znajomych było pierwszym i ostatnim przejawem znajomości.
Postanowiłam być milsza dla ludzi. Uśmiecham się częściej- mimo braku sił. Staram się rzetelnie wypełniać moje obowiązki. Kilka spraw ostatnio zaniedbałam, bo w obliczu nowych wyzwań wydały mi się zupełnie nieistotne. Teraz powoli staram się przywrócić sprawom normalny bieg.
Więcej się modlę. Ale nie jest to klepanie regułek z modlitewnikiem w ręku. Raczej staram się rozmawiać z Bogiem. Zadaję Mu pytania. Unikam wszelkich świątyń. Najlepiej myśli mi się na świeżym powietrzu, w moich ukochanych odludnych miejscach. Tam też najlepiej rozmawia mi się z Bogiem. W szumie liści, promieniach słońca, kroplach wody w rzece... w delikatnym podmuchu dostaję swoje odpowiedzi.
Czekam na poranek, który przyniesie ukojenie...
Jest wieczór. Siedzę na balkonie. Patrzę na moje kwiaty w naszym mini ogródeczku. Zawieszam wzrok na dłuższą chwilę na mojej ukochanej pelargonii. Wszystkie nieco zmarniały po dwóch tygodniach naszej nieobecności, niektóre uschły, zostawiając po sobie puste miejsce- ot taka zasada przemijania... Biorę głęboki oddech i patrzę w niebo. Wiecie, że w mojej dzielnicy, w moim mieście, mogę spokojnie obserwować gwiazdy? A kiedy pójdę na spacer na ukochaną Karczówkę, zachwycam się widokiem miasta i nieboskłonu. Patrzę więc w niebo i wiem, że robię dobrze. Wszystkie moje starania przyniosą dobre owoce.
Dobrej nocy Ptaszyny!
Fajnie się czytało post. Też lubię obserwować gwiazdy :)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie czytało się ten fragment.
OdpowiedzUsuńU nas na szczęście tylko jeden dzień byk gorący
OdpowiedzUsuńKobieto! Przypomniałaś mi właśnie tym tekstem, że muszę coś pilnie poukładać,jest to właśnie dokumentacja medyczna mojego dziecka które wróciło z Warszawy ze szpitala z wyrokiem. Wyobraź sobie że jest tak, że czasami boimy się jechać do szpitala żeby usłyszeć diagnozę. Ktoś mi kiedyś powiedział słuchaj to jest dobre ,jest dobre ,że ty wiesz co twojemu dziecku dolega. Że w razie czego będziesz wiedziała jak zadziałać. Będą wiedzieli jak mu pomóc. Moje dziecko zmaga się z wieloma rzeczami najgorsza jest padaczka i nowe które doszło choroba von willebranda typu 2 choroba genetyczna zaburzenia krzepliwości krwi. Obiecuję że dzisiaj postaram się poukładać parę rzeczy, też brakuje mi powietrza nawet bardzo .Mieszkam z mamą na 11 piętrze bez balkonów , ale widok z pokoju jest cudowny. Na piękne rozświetlone miasto . Na szczęście nic nie przesłania mi konkretnie widoku. Inne bloki mają gorzej bo widzą ściany innych blogów i zaglądają sobie sąsiedzi do okien. Dzisiaj niebo jest czyste.Tobie życzę czystego nieba
OdpowiedzUsuńNo tak, mało kto lubi takie upały, mnie też doskwierają niesamowicie. Niedługo wracam do pracy, a jeszcze nie uporałam się ze stertą papierów, muszę iść za Twoim przykładem :)
OdpowiedzUsuńMnie upały dobiły maksymalnie, nie mogłam się pozbierać, wszystko w leniwym trybie, i nieustanna chęć drzemki.
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia życzę i powodzenia.
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki i życzę jak najmniej problemów.
Też mam dużo problemów i staram się patrzeć optymistycznie, chociaż to bardzo ciężkie, kiedy się nie ma wsparcia.
Upałów chyba nikt nie lubi.
Pozdrawiam!
Irena-Hooltaye w podróży
Te upały w naszym kraju coraz bardziej upierdliwe. Afrykańskie lato. To nie dla mnie zupełnie. Zaraz źle się czuje, męczę się i odechciewa się wszystkiego. Trudno wytrzymać ten skwar szczególnie w gipsie. Życzę dużo usmiechu zdrowia i mniej problemów :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie z Krakowa
Takie "układanie", "uspokajanie" przestrzeni mimo wszystko pomaga, wiem o tym, choć tego nie stosuję, nie dlatego, że nie chcę, moje bałaganiarstwo jest koszmarem, ale raz na jakiś czas staram się, wiadomo, a reszta, pogoda, pandemia, życie... to wszystko tak bardzo od nas nie zależy...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za tak prawdziwy i emocjonalny wpis. Bardzo mi się podobał
OdpowiedzUsuń